środa, 9 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 13)

8a. Kościół - 13 grudnia w godzinach porannych Barcikowski rozmawiał z Prymasem Glempem. Do Urzędu do spraw Wyznań udali się biskup Dąbrowski i ks. Orszulik - stali przedstawiciele episkopatu do rozmów z rządem. Złożyli oni oficjalny protest przeciwko aresztowaniom i zwrócili się o umożliwienie spotkania z Wałęsą.

 

"Bardzo ważnym składnikiem strajków były msze święte (...) Szczególny, ale ważny jest przykład ks. Henryka Bolczyka, który przybył do kopalni "Wujek": "sama obecność kapłana - mówił Skwira - bardzo wpływała na uspokojenie ludzi". Gdy ks. Bolczyk zdał sobie jednak sprawę, że "klimat determinacji" panujący wśród strajkujących ogranicza jego oddziaływanie, uznał, iż nie powinien pozostawać dłużej wśród górników. "Odprowadziliśmy go, dziękując za przybycie"". (wpj, str. 74)

 

"(...) w Białymstoku (...) blisko 10 osób z Zarządu regionu najpierw schroniło się na plebani kościoła św. Rocha, potem - przebrani w sutanny - zostali przewiezieni do kościoła farnego i stamtąd dopiero do indywidualnych "miejsc postoju". Podobnie, ale bez powodzenia, zrobili działacze regionalni z Częstochowy, którzy schronili się w jasnogórskiej bazylice. Milicja bezceremonialnie ich stamtąd wygarnęła." (wpj, str. 143)

 

"(...) szczególne znaczenie miała sieć tajnych współpracowników, która w pionie tym rozbudowywała się bardzo szybko: z około 6,4 tysiąca osób w 1980 r. do około 15,3 tysiąca w roku 1983. Oczywiście tylko część spośród nich stanowiły osoby duchowne, ale zajmujący się tym problemem historycy oceniają, iż na początku lat osiemdziesiątych mniej więcej 10% księży (świeckich i zakonnych) współpracowało z SB. Współpracownicy ci dostarczali władzom wielu cennych informacji, także takich, które ułatwiały prowadzenie polityki wobec Kościoła czy wpływanie na biskupów i księży piastujących funkcje w diecezjach." (wpj, str. 223-224)

 

„Sukcesem władz było pozyskanie kardynała Glempa do przeciwstawienia się strajkowi. Prymas był zaniepokojony możliwością kolejnych konfrontacji i rozlewu krwi, nie wierzył w możliwość odwrócenia biegu zdarzeń, dążył natomiast zdecydowanie do ustalenia terminu wizyty w ojczyźnie Jana Pawła II (termin pierwotny w 1982 r. został przez władze odrzucony). Prymas Glemp 8 listopada spotkał się z gen. Jaruzelskim, czemu nadano odpowiedni rozgłos propagandowy. Prymas powiadomił z ekranów telewizorów, że Jan Paweł II przybędzie do Polski w czerwcu 1983 r., a jednocześnie wzywał do zachowania w kraju spokoju społecznego.

 

Przypis: Na posiedzeniu Sekretariatu KC 9 listopada Jaruzelski mówił, że inicjatywa spotkania wyszła od Glempa. Mówił on, że Kościół odczuwa determinację ze strony społeczeństwa i podsycanie nastrojów przez Zachód. Powiedział też, że społeczeństwo „czuje się obolałe i rozgoryczone, że można było ocalić „Solidarność” odcinając od niej ekstremę”. Jaruzelski oceniał, że „Kościół przeżywa okres rozterek, próbuje uratować to co się da, przechodzi z pozycji politycznych na bardziej religijne, wyraźnie się obawia, aby ostrość wydarzeń 10 listopada nie spowodowała niekorzystnych konsekwencji dla Państwa i Kościoła. Prymas należy do skrzydła bardziej umiarkowanego, realistycznego. Znajduje się pod naciskiem z różnych stron. Linię przez niego reprezentowaną należy umacniać, a równocześnie zdecydowanie bić w przedstawicieli duchowieństwa reprezentujących linię antypaństwową”. AAN, PZPR VII/62, k 142-43” (sp, str. 46-47).

 

„TKK miała świadomość, że trzeba się liczyć ze stanowiskiem wielkich partnerów toczonej walki, zatem przede wszystkim Kościoła katolickiego. Próby ustanowienia stałego kontaktu z kierownictwem episkopatu nie powiodły się. Prymas Józef Glemp zachowywał sceptyczny stosunek do TKK, nie szukał z nią kontaktu i nie odpowiedział na skierowany do niego list Bujaka. Nie doszło także do ustalenia kontaktu z Prymasowską Radą Społeczną, choć próba taka została podjęta. Próby doradzania Bujakowi, a w konsekwencji TKK, podejmowali niektórzy doradcy związani z Kościołem, zwłaszcza Wielowieyski, Stelmachowski i – od sierpnia 1982 r. – Chrzanowski. Wielką życzliwość dla „Solidarności” prezentował kardynał Gulbinowicz we Wrocławiu, który w pierwszych dniach stanu wojennego udzielił pomocy w ukryciu się Frasyniuka oraz wziął na przechowanie 80 mln zł stanowiących własność związku, po czym dokonywał sukcesywnych wypłat. W innych regionach stosunki układały się różnie, lepiej lub gorzej. W każdym z regionów znajdowali się jednak księża wspomagający podziemną „Solidarność”. Mogła ona także liczyć na życzliwość Jana Pawła II, do którego kilkakrotnie wysłano listy z informacją o sytuacji w kraju. Przewoził je do Rzymu m. in. ks. Adam Boniecki, redaktor polskiej edycji „Osservatore Romano”. Co najmniej raz – w 1983 r. – ks. Boniecki, jako wysłannik papieża, przybył do Gdańska i próbował spotkać się z kierownictwem gdańskiego podziemia. Do spotkania nie doszło wobec inwigilowania go przez SB. Utrzymanie dobrych stosunków z Kościołem – papieżem i biskupami – było bardzo ważną częścią strategii TKK. Wzbudzenie nieufności miałoby fatalne konsekwencje i musiałoby prowadzić do zmarginalizowania sprawy „Solidarności”.” (sp, str. 49-50)

 

„(…) pojawienie się kwestii ewentualnego utworzenia chrześcijańskich związków zawodowych. Taką ideę, jako zmierzającą do poszerzenia pluralizmu związkowego, podnieśli 3 września w rozmowie z gen. Kiszczakiem abp Dąbrowski i ks. Orszulik. Generał nie rozwinął wówczas tematu, ale jakieś rozmowy zapewne zostały podjęte, skoro 28 września na spotkaniu z redaktorami prasy katolickiej ks. Orszulik powiedział, że „władza sugeruje możliwość utworzenia chrześcijańskich z.z.”, choć nie wiadomo, czy te propozycje można traktować poważnie. Bronisław Geremek wspomina, że w Sekretariacie Episkopatu odbyło się spotkanie abp. Dąbrowskiego z Wałęsą i niektórymi doradcami - Chrzanowskim, Geremkiem, Olszewskim (Siłą-Nowickim?). Z Wałęsą przybył Lech Kaczyński. Arcybiskup postawił kwestię, jak ustosunkować się do ewentualnej propozycji władz nie odnowienia „Solidarności”, ale utworzenia chrześcijańskich związków zawodowych. Wałęsa wówczas powiedział, że jest chrześcijaninem, ale nie będzie ludzi dzielił, pytał przychodzącego do związku, czy jest chrześcijaninem, czy też nie. Arcybiskup Dąbrowski zaakceptował ten pogląd i zapewnił, że ze strony Kościoła nie będzie takich działań wymierzonych przeciw „Solidarności”. Finałem tej sprawy było spotkanie kardynała Glempa i Wałęsy, któremu towarzyszyło sześciu doradców. Jak informowało Radio Wolna Europa podczas godzinnego spotkania omawiano kwestię stosunków Kościół-państwo, przyszłość „Solidarności” i sprawę śledztwa przeciw mordercom ks. Popiełuszki. Wedle informacji przekazanych zagranicznym korespondentom prymas „potwierdził swoje poparcie dla niezależnych związków zawodowych w Polsce, mówiąc jednak, że niekoniecznie muszą się one nazywać <Solidarność>”. Dwa dni później prymas odleciał do Rzymu.” (sp, str. 105)




wtorek, 8 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 12)

8. Strajki na Śląsku - Największy opór po wprowadzeniu stanu wojennego stawili robotnicy Śląska. Oni zastosowali formę strajku znaną już w XIX wieku - strajk pod ziemią. Nie ma na taki strajk sposobu poza zniszczeniem psychiki strajkujących.

 

"Bolesnym symbolem stały się wydarzenia w kopalni "Wujek" w Katowicach. Pod ziemią strajkowały tam 3 tysiące górników." (sts, Wstęp, str. 18)

 

"Zbliża się wigilia i święta Bożego Narodzenia, a na Śląsku w kopalniach "Ziemowit" i "Piast" przebywa ponad 3 tysiące górników pod ziemią, o czym oficjalnie powiadamia radio i telewizja junty wojskowej. Trzymani są rzekomo przez prowodyrów i ekstremistów "Solidarności". Trudno sobie wyobrazić, aby tysiące górników, chłopów na schwał można było utrzymać pod groźbą kilkanaście dni pod ziemią. Jak można tak bezczelnie kłamać społeczeństwu! A obok kopalni zajęta jest huta "Katowice" przez klasę robotniczą, zdeterminowaną na wszystko." (sts, Franciszek Grabski, str. 58)

 

Oficjalna propaganda głosiła, że górnicy są pod ziemią przetrzymywani siłą, ogłupiani i indoktrynowani. Ci, którym udało się wyjechać na powierzchnię, wyczekali na chwilę, kiedy winda nie była dostatecznie chroniona i uciekli. Co i rusz radio nadawało rozmowy żon i dzieci strajkujących przez kopalniany telefon: "Wyjeżdżaj na powierzchnię, nic ci nie grozi." Złamany głos górnika: "Nie mogę..." "Dlaczego tatusiu nie wyjeżdżasz do nas?" "Nie mogę, dziecko, nie mogę ...." i tak w kółko. 

Pacyfikacje zaczęły się od starć z zomowcami w kopalni "Manifest Lipcowy" 15 grudnia. W południe czołg rozbił barykadę przy bramie głównej i doszło do wzajemnego obrzucania się kamieniami i innymi przedmiotami przez obie strony. W trakcie trzeciego ataku padły strzały z ostrej amunicji.

 

"Użycie broni w "Manifeście Lipcowym" wywarło, jak to nieraz bywa, dwojaki skutek: jednych zniechęciło do kontynuowania protestów w formie strajków, innych zdeterminowało do działania. To właśnie wtedy górnicy z kopalni "Wujek" "samorzutnie zaczęli się zbroić - opowiadał Stanisław Płatek - każdy szukał jakiegoś drąga, kija, żeby coś mieć pod ręką"." (wpj, str. 82)

 

"Rano 16 grudnia na terenie kopalni przebywało około 3,5 tysiąca górników, którzy w czasie wiecu załogi odrzucili ultimatum postawione przez komisarza, oświadczyli, że będą stawiali opór milicji, ale w przypadku wejścia wojska nie będą się bronili. Bezpośrednio przed wydaniem rozkazu do natarcia nakazano opuszczenie kopalni kobietom, co zostało wysłuchane. Samo uderzenie rozpoczęło się około godz. 11.00 od rozpędzenia setek osób - głównie żon i matek oraz dzieci - które zgromadziły się przed bramą, oraz od "przygotowania artyleryjskiego" dział czołgowych. Pół godziny później przełamania murów i barykad dokonały w różnych miejscach dwa czołgi. Za nimi ruszyli zomowcy, strzelając gazowymi pociskami z rakietnic. Pojemniki z gazem zrzucano też z helikoptera. W akcji użyto 6 armatek wodnych, których działanie przy wielostopniowym mrozie było szczególnie dokuczliwe. Ściągnięto też dodatkowo 5 wozów straży pożarnej z działkami wodnymi. Choć atakujący zomowcy szli chronieni przez pojazdy pancerne, atak się załamywał, gdy znaleźli się pod gradem kamieni. W niektórych miejscach dochodziło do walki wręcz. Najpierw jeden z wozów opancerzonych, a potem jeden z czołgów zostały chwilowo unieruchomione, górnicy wzięli nawet "jeńców", w osobach porucznika MO, dowódcy jednej z kompanii, i dwóch podoficerów. (...)

 

Około godz. 13.00 przez ogłuszający hałas przebiły się odgłosy wystrzałów z broni ręcznej: "Wpierw wydawało mi się - mówił Płatek - że to są strzały ślepakami, bo nie zauważyłem, żeby ktoś padł", ale kiedy na moment chmura gazu opadła "zauważyłem leżącego człowieka", gdy zaś podbiegł do niego, "poczuł lekkie szarpnięcie". Kula trafiła w ramię. Strzelali milicjanci z plutonu antyterrorystycznego", takiego samego jak ten, który brał udział poprzedniego dnia w pacyfikacji "Manifestu Lipcowego". Sześć osób poległo na miejscu, kilkudziesięciu górników było rannych (3 z nich zmarło w szpitalu). Wedle oficjalnego raportu, 19 funkcjonariuszy plutonu specjalnego wystrzeliło 156 pocisków.

 

Po strzałach "na kopalni nastała grobowa cisza" - mówi Adam Skwira. "Jak zwyczajnie po wielkiej tragedii" - dodał. Działania zostały przerwane, karetki zabierały rannych, ale zdarzało się, że milicja zatrzymywała je i wyciągała poszukiwane osoby (między innymi rannego Płatka). Delegacja górników uzgodniła z dyrektorem i komisarzem, że jeżeli ZOMO wycofa się z terenu kopalni, strajkujący też ją opuszczą. Załoga to akceptowała i około 18.00 robotnicy zaczęli wychodzić z zakładu. Wojsko, pojazdy pancerne i ZOMO cofnęły się o kilkaset metrów. Na ulicach sąsiadujących z "Wujkiem" wychodzących legitymowali ludzie z SB i milicjanci." (wpj, str. 82-83)

 

"Choć liczba uczestników strajku topniała, 17 grudnia brało w nich udział (łącznie) zapewne ponad 100 tysięcy robotników. Po tragedii w "Wujku" strajkowały kopalnie, w których protest podjęto pod ziemią: "Anna" (do 20 grudnia), "Ziemowit" i "Piast" (...)

 

"Ziemowit" złożył broń 24 grudnia, w "Piaście" strajkujący "ustalili, ze zostają na święta". Niektórzy z nich byli przekonani, iż jeśli przetrwają, to po świętach cała Polska pójdzie w ich ślady. Opuścili kopalnię dopiero 28 grudnia, a więc po dwóch tygodniach strajku pod ziemią. Był to czyn zaiste heroiczny." (wpj, str. 84)

poniedziałek, 7 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 11)

6a. Jan Łabęcki - był taki robotnik w Stoczni Gdańskiej, a przy tym członek Komitetu Centralnego PZPR. W czasach "Solidarności" była to dosyć popularna postać przez to, że pojawiał się tu i ówdzie jako opozycja do "Solidarności". Zupełnie o nim zapomniałem, a historia też (na tym polega jej sprawiedliwość, że pamięta o postaciach wybitnych, a zapomina o lizusach), ale Andrzej Paczkowski wspomina o nim jako o osobie przynależącej do rozsądniejszej części Komitetu Centralnego PZPR. Nic dziwnego, facet stykał się z rzeczywistością w zakładzie pracy.

 

"Jan Łabęcki ze Stoczni Gdańskiej (...) mówił (...): "Solidarność' funkcjonuje "jako taka święta krowa w naszej rzeczywistości (...) robotnicy utożsamiają się z tą "Solidarnością" na przekór, w rozmowie normalnej wychodzi tak, że Kuroń, że tamten, że owi, rzeczywiście narozrabiali, że oni się z nimi nie identyfikują, że są przeciwko, ale "Solidarność" to jest ich". ""Solidarności" jako symbolu - konkludował stoczniowiec - nie jesteśmy w stanie przezwyciężyć, on będzie zawsze funkcjonował i będzie zawsze przeciwko nam". I jak tu nie wierzyć klasie robotniczej?" (wpj, str. 138-139)

 

Wyrzucili go z KC w 1982 r.

 

7. Siedziba Krajowej Komisji NSZZ "Solidarność" we Wrzeszczu

 

"Po wejściu do siedziby Krajówki przeżyłem szok trzeci - widziałem zniszczone nogami i młotami przez ZOMO drzwi i szafy, a w drukarni bezmyślnie porozbijane dopiero co zainstalowane nowiutkie maszyny drukarskie. Na podłodze walały się porozrzucane dokumenty i papiery. Wszystko, co ujrzałem, to efekt nocnej wizyty ZOMO w Krajówce. W pewnym momencie znajomi poinformowali mnie, że w jednej z szaf zostały pozostawione ważne dokumenty związkowe, które należałoby ukryć przed następną wizytą zomowców." (sts, Zbigniew Mendyka, str. 112)

 

To był właśnie ten poziom - wejść, zniszczyć, rozbić pałą maszyny drukarskie; wyglądało to pewnie tak samo, jak na filmie Wajdy "Danton", kiedy to służby wysłane przez Robespierre'a niszczą opozycyjną drukarnię. Ani zomowcy, ani ubecy, którzy pojawili się nagle w zakładach pracy w celu przejęcia siedzib zakładowych oddziałów związku, nie potrafili przejąć i zabezpieczyć dokumentów. Można je było bezkarnie wynieść i ukryć w pierwszych godzinach, czy nawet dniach stanu wojennego.

niedziela, 6 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 10)

 6. Strajk w Stoczni Gdańskiej (cd)


Andrzej Paczkowski opisał to tak:

 

"Po pierwszym, niejako próbnym ataku, który przeprowadzono stosunkowo niewielkimi siłami w nocy z 13 na 14 grudnia, pierwsze poważne uderzenie zostało dokonane później: 15 grudnia o godz. 0.15 setki zomowców i żołnierzy jednostek specjalnych wdarły się na teren stoczni i w ciągu kilku godzin zmusiły blisko 7 tysięcy strajkujących, którzy nie podjęli obrony czynnej, do opuszczenia zakładu. Nie dokonano jednak dokładnego "oczyszczenia bardzo rozległego i trudnego do skontrolowania obszaru, toteż część strajkujących - i członków wszystkich trzech komitetów strajkowych - zdołała się ukryć, a ponieważ teren stoczni nie został zablokowany, już kilka godzin po wyjściu napastników robotnicy zaczęli ponownie napływać do stoczni, choć było ich oczywiście znacznie mniej niż poprzedniego dnia. Strajk się odrodził, ale nad ranem 16 grudnia nastąpiło drugie uderzenie, czołgi rozbiły słynną bramę nr 2 znajdującą się tuż obok krzyży upamiętniających masakrę z grudnia 1970 r. Tym razem operacja była skuteczna, ale część członków komitetów strajkowych zdołała się wymknąć. W dniach 17-19 grudnia spacyfikowane zostały strajki w Stoczni Remontowej, Rafinerii Gdańskiej, wyparto strajkujących z Portu Gdańskiego. W odróżnieniu od innych miast, 16 i 17 grudnia w Gdańsku odbyły się gwałtowne demonstracje uliczne, w których uczestniczyło - wedle danych MSW - w każdym z tych dni po około 20 tysięcy osób, co należy uznać za liczbę minimalną." (wpj, str. 79-80)

 

No proszę! 7.000 strajkujących Stoczni. Nie chce mi się wierzyć, że było aż tylu strajkujących, nie chce mi się wierzyć także w 20.000 demonstrantów w dniach 16-17 grudnia. Byłem tam i moim zdaniem w starciach z milicją, które były rzeczywiście bardzo gwałtowne, mogło brać udział co najwyżej kilka tysięcy osób, drugie tyle to gapie, którzy jeździli póki się dało tramwajami i kolejką SKM, a potem chodzili pomiędzy Gdańskiem, Sopotem i Gdynią. Siłą rzeczy, kto przyjechał do Gdańska kolejką SKM, musiał znaleźć się w ogniu walki przed dworcem PKP i hotelem Monopol. 

Zupełnie inaczej opisuje strajk (strajki) w Stoczni Gdańskiej Andrzej Friszke.

 

"Wraz z wprowadzeniem stanu wojennego przecięto połączenia telefoniczne, choć w samym Gdańsku w nocy z 12/13 grudnia telefony lokalnie działały. Wobec blokady informacyjnej „Solidarność” została skazana na spontaniczne działanie różnych ośrodków zakładowych czy osób, które uniknęły internowania. Po 13 grudnia „ocaleni” przystąpili do działania. W Porcie Gdańskim powstał Krajowy Komitet Strajkowy. Powołując się na decyzję radomską z 4 grudnia sygnatariusze KKS – Mirosław Krupiński, Andrzej Konarski, Eugeniusz Szumiejko, Jan Waszkiewicz, Aleksander Przygodziński proklamowali w „Komunikacie nr 1” strajk generalny, wezwali do odwołania stanu wojennego i uwolnienia aresztowanych. W Stoczni Gdańskiej wybuchł strajk. Przeniesiono tam KKS (jego członków przewieziono z Portu motorówką), który w „komunikacie nr 2” podpisanym jedynie przez Waszkiewicza, nazwano Ogólnopolskim KS. Informowano, że strajkuje ponad 47 zakładów pracy. W komunikacie czwartym z 15 grudnia informowano, że gdyby Stocznia upadła, to osoby z zewnątrz podejmą się dalszych działań. Wskazano na Regionalny Komitet Strajkowy, utworzony obok KKS, za który podpisali się Szymon Pawlicki, Marian Miąskowski, Jerzy Gawęda, Krzysztof Dowgiałło i Leszek Buczkowski. W apelach z 13 grudnia „do członków NSZZ „Solidarność” i 14 grudnia. „do wszystkich członków związku” Komitet wzywał do zachowywania się z rozwagą na wypadek interwencji SB, MO, wojska. Nawoływał do kontynuowania strajku, nierezygnowania z oporu, ale także do „odpuszczenia” sobie w razie interwencji milicji i nastawienia się na długi marsz.

 

W Stoczni Gdańskiej miały miejsce dwa różne strajki. Pierwszy zakończył się w nocy z 13 na 14 grudnia po rozbiciu go przez ZOMO i wyprowadzeniu załogi (kilku tysięcy osób) wraz z Komitetem Strajkowym. Borusewicz, który 15 grudznia dostał się do Stoczni o 15.30, zobaczył pustki. Podjął rozpaczliwą próbę zorganizowania drugiego strajku i obrony zakładu, formując niewielkie grupki stoczniowców (w grupie był m. in. Krzysztof Dowgiałło). Klęskę dopełniła 16 grudnia pacyfikacja Stoczni Gdańskiej. Strajk został rozbity. Zatrzymano członków KKS i RKS. Borusewicz uciekł ze Stoczni i ukrył się w mieszkaniu Haliny Wieczorek na ul. Wyspiańskiego we Wrzeszczu. Na ulicach rozpoczęła się regularna dwudniowa bitwa, w której władza nie zawahała się użyć czołgów i helikopterów. Podczas walk ulicznych 16 grudnia w okolicach KW PZPR zastrzelono Antoniego Browarczyka, a dwie osoby zostały ranne od postrzałów.

 

Borusewicz oceniał później, że w Stoczni nie było lidera, gdyż nominalny lider Mirosław Kurpiński był zdezorientowany. Łącznik Lisa sugerował, że w Stoczni podczas strajku panował bałagan: był komitet strajkowy, regionalny, krajowy, zostało niewiele osób. Po upadku strajku w Stoczni Gdańskiej Stanisław Jarosz, szef Komisji Zakładowej Portu zorganizował grupy szturmowe, które miały bronić Portu i zetrzeć się z ZOMO pod pomnikiem Poległych Stoczniowców. Stanisław Jarosz stał na czele Zakładowego Komitetu Strajkowego, przekształconego po upadku Stoczni 16 grudnia w Międzyzakładowy. Dnia 21 grudnia zakończył się, najdłuższy w regionie gdańskim (ale i w całej Polsce), strajk w Porcie Gdańskim.” (sp, str. 187-188)

sobota, 5 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 9)

6. Strajk w Stoczni Gdańskiej - Nie wiadomo do końca jak to było Stoczni Gdańskiej. Oddajmy głos uczestnikom.

 

"Przygotowaliśmy się jednak do obrony stoczni, porobiliśmy sobie piki, pocięliśmy liny, a pod bramy podwieźliśmy butle acetylenowe, żeby bronić się przed czołgiem. Napisaliśmy też na bramie, że jest podłączona pod prąd o napięciu 380 V, choć nie było to prawdą. W ten sposób chcieliśmy jednak odstraszyć zomowców. Na wypadek szturmu mieliśmy też barykady i węże od hydrantów, żeby lać ZOMO wodą." (sts, Jerzy Borowczak, str. 35)

 

Podobnie, w czasie strajku w 1970 r. stoczniowcy przygotowali butle acetylenowe i straszyli, że je podpalą, jeżeli milicja przypuści szturm na stocznię.

 

"W poniedziałek w stoczni zebrało się kilka tysięcy osób." (sts, Jerzy Borowczak, str. 35)

 

Nie należy tego rozumieć w ten sposób, że kilka tysięcy osób strajkowało. Stoczniowcy przyszli do pracy, zorientować się co będzie się działo dalej, chętnych do strajku tylu nie było.

 

"Cały dzień 13 grudnia spędziliśmy w stoczni, następnego dnia ZOMO otoczyło zakład. Wyprowadzili nas czwórkami i część od razu zatrzymywali. Ja pokazałem swoją przepustkę stoczniową i wyszedłem. Następnego dnia wróciłem do stoczni, ale w nocy z 15 na 16 nad ranem pod bramy podjechały czołgi z pługami.

 

Jak zaczęli forsować bramę, dałem dyla." sts, (Jerzy Borowczak, str. 36)

 

Alojzy Szablewski nie uciekł. Patrzył w oczy zomowcom, którzy go aresztowali.

 

"(...) 16 grudnia rano zastosowano ostateczne rozwiązanie problemu przedłużającego się oporu w stoczni - kolebce "Solidarności". Nad stocznię  nadleciały helikoptery, bramę staranowano czołgiem, a oddziały ZOMO przez cały dzień (a nie w nocy, w świetle reflektorów) przeczesywały teren, wyłapując ukrywających się. Tym razem pacyfikacja stoczni powiodła się. Aresztowanym w odwecie za długotrwały opór urządzono "ścieżkę zdrowia" w legendarnej sali BHP - miejscu podpisania porozumień gdańskich, po czym wywieziono na przesłuchania i do aresztu." (sts, Wstęp, str. 17)

 

"16 grudnia to był straszny dzień. Stoczniowcy w swojej naiwności zablokowali bramę jakimiś przyczepami. Czołgi rozwaliły to w jednej chwili. Wojskowi i zomowcy wpadli do środka, rozbiegli się po stoczni jak barbarzyńcy po zdobytym mieście. Wlecieli do dyrekcji, rozbili drzwi, zajęli mój gabinet. Ludzie uciekli na Ostrów, wyspę na terenie stoczni.

 

 A potem ich stamtąd pędzili. Całą załogę, jak bydło. Widziałem starych robotników, szli z tej wyspy i płakali. Wyszedłem im na przeciw, stałem przy moście. Szła ich cała kolumna w brudnych drelichach, eskortowani przez uzbrojone wojsko, przypominali więźniów albo jeńców. Takich rzeczy się nie zapomina - ja ich widzę do dziś. Do dziś nie mogę w telewizji spokojnie oglądać Jaruzelskiego." (sts, Klemens Gniech, str. 47)


Klemens Gniech był dyrektorem Stoczni Gdańskiej. Tu roni krokodyle łzy. Pewnie stoczniowcy, kiedy widzieli go jak obserwuje ich pochód, myśleli, że wyszedł ch..., żeby się z nich naigrawać. Ale on nie, on wyszedł, aby im współczuć. Przynajmniej tak napisał.

piątek, 4 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz 8)

 5. Władze Solidarności podczas stanu wojennego (cd.)


Władza chciała, żeby Wałęsa wystąpił w telewizji, odciął się od „ekstremy Solidarności" i w ten sposób utrzymał istnienie związku z nim na czele w postaci przybudówki podporządkowanej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Ten jednak na to się nie zgodził. Innym pomysłem było utworzenie jakiegoś komitetu krajowego złożonego ze złamanych działaczy "Solidarności" z Eligiuszem Naszkowskim na czele, zależnego od władzy. Naszkowski miał na to wielką ochotę, ale pomysł nie wypalił. 

13 stycznia 1982 r. z inicjatywy Eugeniusza Szumiejki i Andrzeja Konarskiego powstał Ogólnopolski Komitet Oporu NSZZ "Solidarność". OKO miało składać się z czterech okręgów oporu: Północ, Południe, Wschód i Zachód. Twórcy OKO nie mogli się dogadać z innymi strukturami podziemnymi, w których inni działacze podziemni grali pierwsze skrzypce: Bujak, Romaszewski, Lis, Borusewicz, Hardek. W rezultacie uzgodniono utworzenie Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, co nastąpiło w dniu 22 kwietnia 1982 r. Deklarację o utworzeniu TKK podpisali w imieniu regionów: Bujak, Frasyniuk, Hardek i Lis. 

Z inicjatywy SB powstała struktura konspiracyjna o nazwie Międzyregionalna Komisja Obrony "Solidarności" (MKO), która wydawała pismo "Bez Dyktatu" drukowane w MSW. 

W czerwcu, na skutej rozłamu we Wrocławiu, powstała "Solidarność Walcząca" kierowana przez Kornela Morawieckiego.

 

"Od początku roku 1982 konkurowały w podziemiu dwie strategie działania, określane mianem "krótkiego skoku" i "długiego marszu". Pierwsza zakładała gwałtowną konfrontację z władzą w postaci strajku generalnego, nawet powstania. Druga - budowanie zdecentralizowanych struktur "społeczeństwa podziemnego". Za przygotowaniem do strajku generalnego opowiadali się zimą i wiosną 1982 roku między innymi: Jacek Kuroń, Bogdan Borusewicz, Zbigniew Romaszewski i Władysław Frasyniuk. Zwolennikami drugiej strategii byli: Zbigniew Bujak, Wiktor Kulerski, Adam Michnik i Aleksander Hall. Spór przeniósł się na forum powstałej 22 kwietnia 1982 roku Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, pełniącej funkcję ogólnopolskiego kierownictwa podziemnej "Solidarności". Pierwsze dokumenty TKK sygnowali: Bogdan Lis, Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Władysław Hardek. Mimo różnicy zdań, TKK opowiadała się za defensywną strategią." (sts, Wstęp, str. 21-22)

 

Po wypuszczeniu z internowania Lecha Wałęsy na 11 Listopada 1982 r., TKK zadeklarowała gotowość podporządkowania się decyzjom Wałęsy, ale ten nie palił się do przejmowania władzy. Dobrze mu było dawać wywiady dla zachodnich dziennikarzy i nie mieszać się do bieżącego kierowania związkiem. 16 grudnia Wałęsę wepchnięto do nyski i wożono po mieście, aby nie mógł w tym czasie złożyć kwiatów pod pomnikiem stoczniowców zamordowanych w 1970 r. Pod pomnikiem odtworzono taśmę magnetofonową z nagraniem Wałęsy. 

Dopiero w dniach 9-11 kwietnia 1983 r. doszło do spotkania Wałęsy z TKK. Spotkanie było tajne. Wałęsa zwracał się do konspirującego TKK co nieco lekceważąco, zostawił im "knucie" i wrócił do swoich lukratywnych wywiadów.

czwartek, 3 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 7)

5. Władze Solidarności podczas stanu wojennego - 12 grudnia w gdańskim hotelu Monopol odbywał się Zjazd Krajowy NSZZ Solidarność, dlatego bezpieka i milicja miały ułatwione zadanie. Potem po Trójmieście krążyły plotki, kto był tego dnia pijany; nie będę powtarzał plotek, powiem tylko jedno słowo: "termos".

 

"Spośród członków Prezydium Komisji Krajowej tylko Zbigniew Bujak i Władysław Frasyniuk uniknęli internowania. Bogdan Borusewicz (członek Prezydium Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego), Bogdan Lis (we władzach regionu gdańskiego i krajowych "Solidarności") i Eugeniusz Szumiejko (członek władz regionalnych na Dolnym Śląsku i krajowych "Solidarności") także wymknęli się milicyjnej obławie. Borusewicz przedostał się na teren Stoczni Gdańskiej, gdzie przygotowywano strajk." (sts, Wstęp, str. 15)

 

"W godzinach wieczornych 13 grudnia na teren stoczni przedostali się członkowie Krajowego Komitetu Strajkowego, proklamując strajk generalny na terenie całego kraju do czasu zwolnienia wszystkich internowanych i odwołania stanu wojennego. W skład KKS weszli: Mirosław Krupiński - wiceprzewodniczący KK, Antoni Macierewicz - ekspert KK oraz Andrzej Konarski, Eugeniusz Szumiejko, Jan Waszkiewicz, Aleksander Przygodziński - członkowie Komisji Krajowej i przedstawiciele władz regionalnych, którym udało się uniknąć aresztowania po zakończeniu obrad władz Związku." (sts, Wstęp, str. 16)

 

Podobno mieli oni taki plan: jeżeli coś się stanie, zbieramy się w Stoczni Gdańskiej, ale jak widać nie wszyscy, którzy uniknęli internowania, podjęli próbę przedostania się do stoczni. Mirosław Krupiński z Olsztyna był najwyższy stopniem i słusznie objął władzę. Proklamowany strajk nie został nigdy odwołany. Proszę także zwrócić uwagę na to, że do KKS-u wszedł Antoni Macierewicz, który był zaledwie ekspertem i mógł spokojnie udać się do domu na nocleg. To świadczy o tym, że odwagi Macierewiczowi nigdy nie brakowało. 

Inne władze Solidarności ustanawiane podczas stanu wojennego nie miały już żadnej legitymacji prawnej, ich powstanie tłumaczy jedynie rozbicie przez władzę komunistyczną władz związku i jego zdelegalizowanie, pod warunkiem, że nie zostały wybrane przez Kiszczaka i spółkę.

 

"W nocy z 13 na 14 grudnia nastąpił drugi atak trzystuosobowej grupy ZOMO na Rejon I Portu Gdańskiego. Wydawało się, że strajk w porcie został złamany, lecz część obecnych tam osób postanowiła przenieść się i kontynuować strajk w innych rejonach portu. Mimo ataków ZOMO, w poniedziałek 14 grudnia w Stoczni Gdańskiej utworzył się Regionalny Komitet Strajkowy w składzie: Lesław Buczkowski, Krzysztof Dowgiałło, Stanisław Fudakowski (przewodniczący), Jerzy Gawęda, Marian Miąstkowski, Szymon Pawlicki, Alojzy Szablewski - w większości byli to pracownicy stoczni, pomagali im Józef i Bogdan Borusewiczowie. Do strajkujących dołączyła Anna Walentynowicz, która uniknęła aresztowania, będąc w podróży." (str, Wstęp, str. 16)

 

O ile sobie przypominam Anna Walentynowicz nie była już wtedy w żadnych władzach związku usunięta z nich bezprawnie przez frakcję Wałęsy, więc mogła iść prosto do domu, żeby się wyspać. Przewodniczącym Solidarnośći w Stoczni Gdańskiej i duchowym przywódcą strajku był Alojzy Szablewski - facet o niewyobrażalnym wprost poziomie szacunku ze strony robotników. 

To, co napisałem powyżej to, w świetle tego, co zawarł w swojej książce Andrzej Paczkowski, plotki. Krajówka nie odbywała się w Hotelu Monopol, tylko w sali BHP w Stoczni Gdańskiej. Uczestniczy obrad spali głównie w Grand Hotelu, a nie w Monopolu. Facio z termosem nie był pijany podczas internowania. Było tak:

 

"Na podstawie relacji uczestników, raportów MSW i publikowanych już cząstkowych opracowań można wnosić, iż w ciągu 13 grudnia w dziesiątkach zakładów pracy tworzyły się różne struktury strajkowe, powstało co najmniej 10 regionalnych komitetów strajkowych, ludzie gromadzili się przed siedzibami lokalnych władz związku, ukazały się pierwsze ulotki. Do rzadkości należały takie sytuacje jak w kopalni "Adamów", gdzie lokalna komisja zakładowa "Solidarności" większością głosów uchwaliła niepodejmowanie akcji strajkowej. Ci członkowie KK, którzy uratowali się z gdańskiej branki i nie wpadli w czasie podróży (jak Leszek Waliszewski z Katowic, przewodniczący Zarządu największego w kraju Regionu Śląsko-Dąbrowskiego, schwytany na dworcu katowickim), oraz działacze ze szczebla regionu na ogół nie podejmowali aktywności, aczkolwiek niektórzy uznali, iż sprzeciw jest niemożliwy: "Nie wezwałem do strajku generalnego - wspominał Patrycjusz Kosmowski, przewodniczący zarządu Regionu Podbeskidzie, jeden z bardziej znanych radykałów związkowych. - Bałem się rozlewu krwi (...). Wiedziałem, że trzeba się ukryć, odbudować struktury". W Gdańsku ukrywało się dwóch przywódców Regionu Mazowsze, Zbigniew Bujak i Zbigniew Janas; 13 grudnia nie pojawili się w Stoczni Bogdan Lis i Bogdan Borusewicz, jedyni z bohaterów strajku z sierpnia 1980 r., którzy uniknęli aresztowania.

 

Pięciu ocalałych w Gdańsku członków Prezydium Komisji Krajowej (Mirosław Krupiński, Andrzej Konarski, Eugeniusz Szumiejko, Jan Waszkiewicz i Aleksander Przygodziński) spotkało się rano na terenie stoczni, ale ponieważ prawie nikogo w niej nie było, przenieśli się do Portu Gdańskiego, w którym przebywało kilkuset robotników. Tam ukonstytuowali się jako Krajowy Komitet Strajkowy i wydali - sygnując go ma godz. 13.20 - "Komunikat nr 1""

 

"Pod różnymi nazwami - jako "regionalne" czy "międzyzakładowe" - komitety strajkowe zaczęły działalność 13 i 14 grudnia między innymi we Wrocławiu, Szczecinie, na Górnym Śląsku (w Bytomiu), Lublinie (właściwie w Świdniku), Łodzi, Bielsku-Białej, w Krakowie (właściwie w Hucie im. Lenina), a nawet w Poznaniu, w którym nie było poważniejszych strajków. W Porcie, a od 14 grudnia w Stoczni Gdańskiej, istniał wspomniany już Krajowy Komitet Strajkowy, obok niego w tejże stoczni znajdowały się dwa inne komitety strajkowe - Regionalny i Zakładowy. (wpj, str. 61-62)

V. IPN (cd)

10. Czy było warto?   Czy było warto bawić się w Solidarność? Pytanie jest niewłaściwie postawione. Prawdziwy wybraniec nie ma wyboru (t...