8. Strajki na Śląsku - Największy opór po wprowadzeniu stanu wojennego stawili robotnicy Śląska. Oni zastosowali formę strajku znaną już w XIX wieku - strajk pod ziemią. Nie ma na taki strajk sposobu poza zniszczeniem psychiki strajkujących.
"Bolesnym symbolem stały się wydarzenia w kopalni
"Wujek" w Katowicach. Pod ziemią strajkowały tam 3 tysiące
górników." (sts, Wstęp, str. 18)
"Zbliża się wigilia i święta Bożego Narodzenia, a na
Śląsku w kopalniach "Ziemowit" i "Piast" przebywa ponad 3
tysiące górników pod ziemią, o czym oficjalnie powiadamia radio i telewizja
junty wojskowej. Trzymani są rzekomo przez prowodyrów i ekstremistów
"Solidarności". Trudno sobie wyobrazić, aby tysiące górników, chłopów
na schwał można było utrzymać pod groźbą kilkanaście dni pod ziemią. Jak można
tak bezczelnie kłamać społeczeństwu! A obok kopalni zajęta jest huta
"Katowice" przez klasę robotniczą, zdeterminowaną na wszystko."
(sts, Franciszek Grabski, str. 58)
Oficjalna propaganda głosiła, że górnicy są pod ziemią przetrzymywani siłą, ogłupiani i indoktrynowani. Ci, którym udało się wyjechać na powierzchnię, wyczekali na chwilę, kiedy winda nie była dostatecznie chroniona i uciekli. Co i rusz radio nadawało rozmowy żon i dzieci strajkujących przez kopalniany telefon: "Wyjeżdżaj na powierzchnię, nic ci nie grozi." Złamany głos górnika: "Nie mogę..." "Dlaczego tatusiu nie wyjeżdżasz do nas?" "Nie mogę, dziecko, nie mogę ...." i tak w kółko.
Pacyfikacje zaczęły się od starć z
zomowcami w kopalni "Manifest Lipcowy" 15 grudnia. W południe czołg
rozbił barykadę przy bramie głównej i doszło do wzajemnego obrzucania się
kamieniami i innymi przedmiotami przez obie strony. W trakcie trzeciego ataku
padły strzały z ostrej amunicji.
"Użycie broni w "Manifeście Lipcowym"
wywarło, jak to nieraz bywa, dwojaki skutek: jednych zniechęciło do
kontynuowania protestów w formie strajków, innych zdeterminowało do działania.
To właśnie wtedy górnicy z kopalni "Wujek" "samorzutnie zaczęli
się zbroić - opowiadał Stanisław Płatek - każdy szukał jakiegoś drąga, kija,
żeby coś mieć pod ręką"." (wpj, str. 82)
"Rano 16 grudnia na terenie kopalni przebywało około
3,5 tysiąca górników, którzy w czasie wiecu załogi odrzucili ultimatum
postawione przez komisarza, oświadczyli, że będą stawiali opór milicji, ale w
przypadku wejścia wojska nie będą się bronili. Bezpośrednio przed wydaniem
rozkazu do natarcia nakazano opuszczenie kopalni kobietom, co zostało
wysłuchane. Samo uderzenie rozpoczęło się około godz. 11.00 od rozpędzenia
setek osób - głównie żon i matek oraz dzieci - które zgromadziły się przed
bramą, oraz od "przygotowania artyleryjskiego" dział czołgowych. Pół
godziny później przełamania murów i barykad dokonały w różnych miejscach dwa
czołgi. Za nimi ruszyli zomowcy, strzelając gazowymi pociskami z rakietnic.
Pojemniki z gazem zrzucano też z helikoptera. W akcji użyto 6 armatek wodnych,
których działanie przy wielostopniowym mrozie było szczególnie dokuczliwe.
Ściągnięto też dodatkowo 5 wozów straży pożarnej z działkami wodnymi. Choć
atakujący zomowcy szli chronieni przez pojazdy pancerne, atak się załamywał,
gdy znaleźli się pod gradem kamieni. W niektórych miejscach dochodziło do walki
wręcz. Najpierw jeden z wozów opancerzonych, a potem jeden z czołgów zostały
chwilowo unieruchomione, górnicy wzięli nawet "jeńców", w osobach
porucznika MO, dowódcy jednej z kompanii, i dwóch podoficerów. (...)
Około godz. 13.00 przez ogłuszający hałas przebiły się
odgłosy wystrzałów z broni ręcznej: "Wpierw wydawało mi się - mówił Płatek
- że to są strzały ślepakami, bo nie zauważyłem, żeby ktoś padł", ale
kiedy na moment chmura gazu opadła "zauważyłem leżącego człowieka",
gdy zaś podbiegł do niego, "poczuł lekkie szarpnięcie". Kula trafiła
w ramię. Strzelali milicjanci z plutonu antyterrorystycznego", takiego
samego jak ten, który brał udział poprzedniego dnia w pacyfikacji
"Manifestu Lipcowego". Sześć osób poległo na miejscu, kilkudziesięciu
górników było rannych (3 z nich zmarło w szpitalu). Wedle oficjalnego raportu,
19 funkcjonariuszy plutonu specjalnego wystrzeliło 156 pocisków.
Po strzałach "na kopalni nastała grobowa cisza" -
mówi Adam Skwira. "Jak zwyczajnie po wielkiej tragedii" - dodał.
Działania zostały przerwane, karetki zabierały rannych, ale zdarzało się, że
milicja zatrzymywała je i wyciągała poszukiwane osoby (między innymi rannego
Płatka). Delegacja górników uzgodniła z dyrektorem i komisarzem, że jeżeli ZOMO
wycofa się z terenu kopalni, strajkujący też ją opuszczą. Załoga to akceptowała
i około 18.00 robotnicy zaczęli wychodzić z zakładu. Wojsko, pojazdy pancerne i
ZOMO cofnęły się o kilkaset metrów. Na ulicach sąsiadujących z
"Wujkiem" wychodzących legitymowali ludzie z SB i milicjanci." (wpj,
str. 82-83)
"Choć liczba uczestników strajku topniała, 17 grudnia
brało w nich udział (łącznie) zapewne ponad 100 tysięcy robotników. Po tragedii
w "Wujku" strajkowały kopalnie, w których protest podjęto pod ziemią:
"Anna" (do 20 grudnia), "Ziemowit" i "Piast"
(...)
"Ziemowit" złożył broń 24 grudnia, w
"Piaście" strajkujący "ustalili, ze zostają na święta".
Niektórzy z nich byli przekonani, iż jeśli przetrwają, to po świętach cała
Polska pójdzie w ich ślady. Opuścili kopalnię dopiero 28 grudnia, a więc po
dwóch tygodniach strajku pod ziemią. Był to czyn zaiste heroiczny." (wpj, str.
84)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz