środa, 16 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 20)

10. Zwyczajni ludzie (cd.) 


To zdjęcie doskonale oddaje atmosferę lat stanu wojennego. 

Na zwyczajnych ludzi padł strach nie tylko z powodu wyłączenia telefonów na kilka dni, a potem głosu, który pojawiał się po podniesieniu słuchawki: "rozmowa kontrolowana", a także kontroli korespondencji. 

Andrzej Paczkowski wymienia następujące utrudnienia wynikające z wprowadzenia stanu wojennego:

 

(...) zakaz strajków, zakaz zgromadzeń, zawieszenie działalności wszystkich związków zawodowych oraz ponad stu organizacji społecznych (w tym stowarzyszeń twórczych i Niezależnego Zrzeszenia Studentów), zawieszenie ukazywania się ogromnej części prasy, nadawanie tylko po jednym programie radia i telewizji, zakaz opuszczania bez zgody władz województwa, w którym miało się miejsce stałego pobytu, ograniczenie wysokości wypłat z kont osobistych, nakaz złożenia do depozytu broni (w zasadzie chodziło o broń myśliwską) i urządzeń nadawczych oraz nadawczo-odbiorczych (czyli amatorskich krótkofalówek), kontrolę korespondencji i rozmów telefonicznych, wstrzymanie ruchu granicznego, zakaz sprzedaży benzyny i innych środków pędnych osobom fizycznym, zawieszenie wolnych sobót. Na zarządzenie KOK militaryzacja objęła między innymi 90% zatrudnionych w Ministerstwie Komunikacji (635 tysięcy osób), 75% w Ministerstwie Łączności, 90% w Ministerstwie Górnictwa i Energetyki (790 tys. osób), 93% w Urzędzie Gospodarki Morskiej. Łącznie militaryzacji podlegało ponad 2 miliony osób, czyli około 15% zatrudnionych (nie licząc funkcjonariuszy i pracowników MSW)." (wpj, str. 57)

 

Zwyczajni ludzie, wcale nie zamieszani w działalność związkową, a także kibice, brali udział w manifestacjach pierwszomajowych, trzeciomajowych, grudniowych i innych.

 

"W końcu tłum staje oko w oko z ZOMO. Ci nie wytrzymują nerwowo i zaczynają strzelać petardami prosto w tłum." (sts, Lucyna Perepeczko, str. 129)

 

Strzelanie w prosto tłum z petard w sytuacji, gdy stoi się z nim oko w oko jest bez sensu. To jest zbyt blisko - gaz wyrządziłby szkody także zomowcom. Oni strzelali petardami łukiem ponad głowami pierwszego rzędu pochodu. Petardy spadały na głowy sto - dwieście metrów za czołem pochodu dzięki czemu robiła się w nim wyrwa i czoło pochodu wycofywało się do tyłu, a wtedy zomowcy posuwali się w zwartym szyku do przodu. Łuski petard były z grubej tektury lub z blachy. Dostać taką metalową w głowę to ryzyko śmierci.

 

"Poważnym utrudnieniem w rozpoczęciu i prowadzeniu strajku - tam, gdzie wybuchały - była postawa dyrekcji i kadry. Tylko w nielicznych wypadkach nie utrudniano "od wewnątrz" zakładu akcji protestacyjnej, nie stawiano przeszkód w posługiwaniu się radiowęzłami czy łącznością wewnętrzną. Takim wyjątkiem były na przykład zakłady w Świdniku, których dyrektor, Jan Czogała, przypłacił przychylność wobec strajkujących dyscyplinarnym zwolnieniem ze stanowiska (został nawet internowany)." (wpj, str. 70)

 

"Od rana 14 grudnia do zakładów pracy napływały załogi. Nie wszyscy jednak przychodzili po to, aby strajkować. Arkadiusz Dybowski, górnik z kopalni "Andaluzja", wspomina, że gdy zjawił się przed bramą, członkowie Komisji Zakładowej byli już na miejscu, ale zachowywali się biernie, sam więc zaczął wołać do tłumu spieszących do pracy kolegów: "Dokąd wy idziecie? Zastanówcie się, ludzie, co tracicie. Brońcie tego związku! (...) Nerwowy taki jestem, wybuchowy [więc] mówię: barany, barachło". Przed bramą stały dwie milicyjne "nyski", ale choć nikt nie interweniował, wszyscy z najliczniejszej, pierwszej zmiany "głowy w dół, jakby byli głuchoniemi. I szli do roboty. Jeden kierunek mieli". Strajk udało się zorganizować dopiero późno wieczorem z górników nocnej zmiany, brygad remontowych i przygotowawczych, praktycznie bez udziału członków Komisji Zakładowej." (wpj, str. 71)

 

"Bazylika Mariacka w Gdańsku, do której w czasie Mszy za Ojczyznę schroniła się część rozpędzanych już wcześniej demonstrantów, znalazła się w faktycznym stanie oblężenia, od rakiet wystrzeliwanych przez milicję zajął się ogniem chór i organy kościoła, uszkodzona została kopia obrazu Hansa Memlinga, 13 osób odniosło rany postrzałowe." (wpj, str. 179)

 

Ten epizod z 3 Maja 1982 r. został doskonale opisany w reżimowej prasie. Sprytny dziennikarz zaczynał od "Nie jest prawdą, że..." i opisywał prawdziwy przebieg wydarzeń. To majstersztyk, który przeszedł przez cenzurę stanu wojennego. Inny dziennikarz napisał artykuł o muzyce, w którym pierwsze litery akapitów układały się w hasło "Wrona skona". Cenzura nic nie zauważyła, ale potem sprawa stała się głośna i dziennikarz stracił pracę.

wtorek, 15 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 19)

10. Zwyczajni ludzie zachowywali się po wprowadzeniu stanu wojennego jak zwyczajni ludzie. Byli zdezorientowani i nie wiedzieli co mają robić.

 

"Wojna, więc co? Zapasy? Ogłupiała leję wodę do wanny." (sts, Ksenia Bagniewska, str. 27)

 

"nigdy nie było w domu tyle alkoholu, co za czasów reglamentacji - każdy kupował, żeby nie zmarnować kartek" (sts, Ksenia Bagniewska, str. 28)

 

Pierwsze kartki, które pamiętam, zostały wprowadzone przez Gierka na cukier, tak około 1977 r. Podobno nastąpił niespodziewany brak cukru na rynku światowym i zwyżka cen, wobec czego Gierek sprzedał polskie zapasy cukru, a obywatelom rządzonego przez  siebie kraju zaoferował początkowo po 2,5 kg cukru, a później po 2 kg, czy nawet mniej miesięcznie. Każdy starał się wykupić cały swój przydział, w związku z czym w szafach zamiast ciuchów przechowywano po kilkadziesiąt kilogramów cukru. 

Przed wprowadzeniem kartek na mięso w 1980 r. oficjalne statystyki podawały, że na obywatela Polski przypadało 6 kg mięsa miesięcznie. Na kartki przyznano 3,5 kg mięsa, kiełbasy i podrobów. 

W 1981 r. już prawie wszystko było na kartki.



Te zasady sprzedaży na kartki, które zmieniały się co miesiąc nie należą do najbardziej skomplikowanych, zdarzały się gorsze miesiące.

 

"Uparte milczenie telefonów, zanim władza zezwoliła łaskawie na "rozmowy kontrolowane", czyli podsłuchiwane, miało niejeden tragiczny skutek. Sympatyczny dentysta o piętro nad nami doznał w nocy zawału serca. Zanim jego syn natrafił na opustoszałych ulicach Dolnego Miasta na wojskowo-milicyjny patrol, zanim dowódca, typowy trep, wreszcie zdecydował się połączyć radiostacją z przełożonym, zanim ten wezwał karetkę i zanim przyjechała - było po wszystkim..." (sts, Grzegorz Kurkiewicz, str. 102)


poniedziałek, 14 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 18)

9b. Joern

 

„Zbudowaniem grupy odbierającej przerzut zajął się Piotr Kwiek, znajomy zarówno Merkla, jak Milewskiego z Uniwersytetu Gdańskiego. Wynajął on magazyn w ustronnym miejscu oraz stworzył ośmioosobową ekipę do rozładunku złożoną z pracowników naukowych Wydziału Matematyczno-Fizycznego UG. Po szwedzkiej stronie Kaleta nakłonił do dużego przerzutu uczestniczącego już wcześniej w tych akcjach kierowcę Lenarta Joerna. Przygotowano 21 skrzyń, w których znalazło się około 100 powielaczy offsetowych, matryce, farby drukarskie, książki. Joern pojechał do Polski „czysty”, by sprawdzić trasę Malmo-Ystad- Świnoujście-Gdańsk, którą miał przewieźć „kontrabandę”. Zapoznał się też z miejscem rozładunku i grupą, która miała tego dokonać. W drugiej połowie czerwca 1986 r. załadowany 11 tonami sprzętu dla „Solidarności” TIR wjechał bez kłopotów do Polski. W Świnoujściu do ciężarówki wsiadł jako pilot Jan Krzysztof Bielecki, jeden z najbliższych i najbardziej zaufanych współpracowników gdańskiej RKK, zajmujący się m.in. nasłuchem radiostacji SB. W oznaczonym miejscu czekała ekipa Kwieka i Bogusław Szybalski, który wraz ze swymi współpracownikami miał w ciągu 30 godzin rozwieźć transport do kilku ,mniejszych magazynów. Przeprowadzono pomyślnie rozładunek, Joern wyjechał do Polski, Szybalski rozwiózł powielacze, skąd trafiały stopniowo do regionów „Solidarności”. Akcja była wielkim sukcesem Merkla i jego zespołu.

 

Sukces skłonił Brukselę do jego powtórzenia. W końcu listopada 1986 r. na TIR-a Joerna załadowano w Malmo ponad 8 ton offsetów, powielaczy, komputerów, sprzętu radiowego, farb oraz książek. Samochód zaopatrzono w fałszywe numery rejestracyjne, gdyż obawiano się, że SB może mieć zarejestrowany numer ciężarówki. Niezgodność zarejestrowanego w komputerze numeru samochodu z jego marką wzbudziła podejrzenia szwedzkich celników, ale po wyjaśnieniach TIR został puszczony w dalszą drogę. W Świnoujściu przeszedł bez przeszkód kontrolę celną, ale gdy tylko wyjechał poza obszar celny został zatrzymany. Kontrola i rewizja w samochodzie przyniosła największą wpadkę w dziejach solidarnościowego „szmuglu”. Joern został aresztowany, a PAP poinformowała 29 listopada o zatrzymaniu ciężarówki z 8 tonami sprzętu „dla prowadzących wywrotową działalność”. Joern został w kwietniu 1987 r. skazany na 2 lata więzienia z możliwością zamiany na grzywnę 35 dol., przepadek samochodu i ładunku. Na Zachodzie zebrano żądaną kwotę i wykupiono Szweda z więzienia. Poniesione łącznie straty sięgały 150-200 tys. dol (wartość transportu) oraz 70 tys. dol. (cena auta).” (sp, str. 143-144)

 

Dzisiaj już wiemy, że Milewski był esbecką wtyczką, dzięki czemu SB kontrolowała przerzuty sprzętu do Polski.

niedziela, 13 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 17)

9a. Finansowanie

 

„Zagraniczna pomoc dla „Solidarności” w latach stanu wojennego pochodziła głównie od związków zawodowych lub była uzyskiwana za ich pośrednictwem. Największym donatorem była amerykańska centrala AFL CIO. W latach 1983-1984 było to po 200 tys. dol. Rocznie. W 1985 i 1986 r. po 300 tys. Wraz z pozostałymi dotacjami pomoc uzyskiwana przez „Solidarność” z zagranicy wynosiła około 450 tys. dol. rocznie. (…)

 

W 1983 r. na wniosek prezydenta Reagana Kongres Stanów Zjednoczonych powołał Narodowy Fundusz na Rzecz Demokracji (NED), który swój budżet otrzymywał od rządowej Agencji Informacyjnej Stanów Zjednoczonych (USIA). Była to inicjatywa związana z polityką administracji Reagana wspierania ruchów demokratycznych w świecie. Pomoc kierowano również do krajów Trzeciego Świata, niemniej wsparcie dla „Solidarności” było jednym z najważniejszych powodów powstania i utrzymania NED. Jak pisał do przywódców „Solidarności” w kraju Jerzy Milewski „Biały Dom lub Departament Stanu w minimalnym stopniu angażują się w tę sprawę. Podział funduszy NED jest wynikiem dwustopniowego przetargu: najpierw między głównymi kontrahentami rozdzielającymi pieniądze (obie partie, AFL CIO, izba handlowa, sam NED), potem między rojem różnych organizacji, grup i towarzystw aplikujących o pieniądze”.

 

W 1985 r. NED, według władz fundacji, przekazał na pomoc dla „Solidarności” 800 tys. dol., z czego Biuro Koordynacyjne otrzymało 300 tys. Na 1986 r. NED przyznał na rubrykę „Poland” 842 tys. dol. Z następującym przeznaczeniem: via Kongres Polonii Amerykańskiej 205 tys., w tym na pomoc dla więźniów politycznych 90 tys., dla OKN 100 tys., na Komitet Helsiński 5 tys.; via AFL-CIO z przeznaczeniem dla „Solidarności” via Biuro brukselskie 300 tys.; via Aurora Foundation 92,4 tys. dol., w tym na Komitety Obrony Praworządności 60 tys., „Zeszyty Literackie” ukazujące się w Paryżu 24 tys.; via Freedom House 96,4 tys. z przeznaczeniem na Niezależną Agencję Polską w Lund 30 tys., na „Uncensored Poland News Bulletin” 30 tys., na „Aneks” 25 tys. Ponadto Instytut Demokracji w Europie Wschodniej (Institute for Democracy in Eastern Europe) z siedzibą w Nowym Jorku otrzymał 123,2 tys. dol., Polish Institute of Arts and Science of America – 25 tys.” (sp, str. 133-135)

 

„Milewski zwracał uwagę, że na szczeblu rządu USA prowadzi się statystykę pieniędzy przeznaczonych dla Polski i porównuje z pomocą dla innych krajów. „W rezultacie mnie np. pytają czy nasza prośba o środki na cel humanitarny (poz. 1 budżetu „S”) nie jest dublowaniem wysiłków Kościoła w tej dziedzinie (któremu Amerykanie też dają pieniądze”.” (sp, przypis na str. 134)

 

            Refleksje: może dlatego Komitet Helsiński nie atakuje USA za ich zbrodnie. Fundacja Aurora została założona przez Zofię Romaszewską. "Aneks" to rodzina Smolarów.

 

„Regionalny Komitet Strajkowy NSZZ „Solidarność” Dolny Śląsk, jako jedna z nielicznych agend podziemia, od 1983 r. prowadził jawną politykę finansową. Od 1984 r. finanse RKS-u były systematycznie badane przez Społeczną Komisję Rewizyjną, zaś wyniki kontroli, jak i sprawozdania RKS-u publikowano w „Z dnia na dzień” Łącznie wpływy Komitetu od połowy 1983 r. do początków 1990 r. wyniosły 83 833 797 zł, wydatki były nieznacznie wyższe. Najwięcej środków pochodziło ze sprzedaży dewiz, otrzymywanych przede wszystkim za pośrednictwem TKK (nieco ponad 50 mln zł). Na drugim miejscu znalazły się składki członkowskie, które przyniosły w tym czasie ponad 15 mln zł (ponadto na Fundusz Pomocy Represjonowanym wpłacono 2,5 mln, zaś na Fundusz Pomocy Strajkującym 1 mln). Istotne znaczenie miały także wpływy ze sprzedaży znaczków pocztowych, odznak i innego typu „galanterii związkowej” – 9 mln zł. Po stronie przychodów odnotowano także wspomniane już 4 mln zł przekazane przez Piniora w 1984 r. (21 kwietnia 1987 r. przedstawił od RKS-owi rozliczenie kwoty 80 mln, które zostało zaakceptowane) oraz pożyczkę zaciągniętą w 1983 r. Blisko połowa wszystkich wydatków (41 mln zł) przeznaczona była na działalność wydawniczą. Tak wysokie koszty wynikały między innymi z faktu, iż podstawowe pisma RKS-u („Z dnia na dzień”, „Riposta”, „Solidarność Dolnośląska”) rozprowadzano bezpłatnie. Ponadto ponad 9 mln zł wydano na zakup innych wydawnictw podziemnych, co również było formą dotacji. Na drugim miejscu znalazła się pomoc represjonowanym i ich rodzinom, na którą wydatkowano ponad 14 mln zł. Na wsparcie organizacji niezależnych (m. in. NZS, Pomarańczowa Alternatywa, Międzyszkolny Komitet Oporu, PPS, Polska Partia Niepodległościowa, Solidarność Polsko-Czechosłowacka) wydano ponad 6 mln zł. Mniejsze kwoty przeznaczono na działalność Radia „Solidarność” i prace dotyczące emisji telewizyjnej (ponad 2 mln zł) oraz przygotowywanie rocznicowych i obchodów świąt „Solidarności” (1.6 mln zł). Prawie 10 mln zł zapisano w rubryce „inne wydatki”, obejmującej między innymi koszty dotacji do publikacji książek, transportu i administracji.” (sp, str. 339)

 

Jak to możliwe, że wydatki były wyższe niż wpływy skoro rozliczano się na zasadzie kasowej? Skiba brał forsę od Piniora?

 

„Lis wspomina, że RKK prowadziło coś na kształt działalności gospodarczej, np. w hali targowej w Gdyni: „mieliśmy mnóstwo osób, którym pomagaliśmy, a oni nam potem w różny sposób pieniądze zwracali z pewnego rodzaju prowizją”. Przypis: „Relacja B. Lisa; rozmowa z B. Borusewiczem. Chodziło o działalność gospodarczą rodziny Puszów.” (sp, str. 226)

 

A to ciekawe: Rodzina Puszów to „mnóstwo osób”? O jakie pieniądze chodzi, przecież w RKK brakowało pieniędzy, trzeba było pożyczać z Wrocławia? Wychodzi na to, że rodzina Puszów i inne „mnóstwo osób” tuczyło się na hali targowej w Gdyni na związkowych pieniądzach. Nie musieli brać kredytów.

sobota, 12 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 16)

9. Prasa, radio i telewizja podziemna - opór w postaci ulotek i pism podziemnych był znakomicie zorganizowany. Dziesiątki tytułów, papier kradziony w zakładach pracy, mimo tego, że przepisy stanu wojennego zobowiązywały do założenia szczegółowej ewidencji rozchodów papieru, a także ewidencji korzystania z kserografów i powielaczy. Sprzęt przemycany z zagranicy. Po 1989 r. na mocy specjalnej amnestii wszystkie środki wytwórcze otrzymane z zagranicy miały zostać ujawnione, aby włączyć je do opodatkowanego obiegu gospodarczego. Nie wszystkie zostały ujawnione, część została wykorzystana do działalności nielegalnej, mówiąc inaczej: została ukradziona związkowi przez prywatną inicjatywę.

 

"Przebojem na podziemnym rynku wydawniczym była farba oparta na paście do mycia rąk ubrudzonych smarem "Komfort", ale "złote rączki" mogły skomponować farbę niemal z byle czego. Szczepan Rudka w swojej monografii nielegalnej prasy wrocławskiej podaje taki oto przepis na produkcję farby: "Sporządzano ją z wiórków szarego mydła (najbardziej dostępnego), do którego dodawano tusz. Tak powstałą mieszaninę gotowano do momentu, gdy zaczynała kipieć. Z wierzchu ściągano i wyrzucano zanieczyszczenia, po czym roztwór studzono. W trakcie krzepnięcia dolewano wody kolońskiej lub 50-procentowy roztwór spirytusu. Niekiedy używano innych płynów zawierających alkohol, na przykład denaturatu, leku "Acnosan" lub mocnego bimbru"". (wpj, str. 147)

 

W podziemną pracę związkową tego typu było zaangażowanych około 300 tysięcy osób. W ciągu 1982 r. ukazało się około 770 nielegalnych czasopism. W 1983 r. liczba gazetek spadła do około 620, w tym około połowę stanowiły tytuły nowo założone. W następnych latach wydawano rocznie około 350-380 tytułów. 

Oprócz gazetek i ulotek wydawano także książki i broszury.

 

"Wprawdzie liczne były wypadki udzielenia przez różne struktury związku dotacji (zaczynały one także napływać z zagranicy) czy to na wydanie konkretnego tytułu, czy na uruchomienie wydawnictwa, nie znalazłem dokumentów świadczących o tym, aby wydawca, który odniósł sukces finansowy, dzielił się nim z jakąś komórką "Solidarności". Jeśli więc zakup książki był traktowany jako "cegiełka", to pieniądze te przeznaczano raczej na rzecz ogólnie pojętego społeczeństwa niezależnego niż samego związku." (wpj, str. 233)

 

W lutym 1984 r. Zbigniew Bujak

 

„Oceniał, że ukazuje się systematycznie około 600 tytułów prasy podziemnej, przy czym pisma regionalne i ponadzakładowe mają nakłady rzędu 10-40 tys. egzemplarzy, pisma zakładowe 500-2000 egz. Istnieje około 30 wydawnictw, a nakłady książek wahają się od 2 do 15 tys. egzemplarzy.” (sp, str. 79)

 

Nakład książki 15 tys. to potężny zastrzyk prawdy w tkankę społeczną. 

Osobiście słyszałem audycję radia "Solidarność", która przedarła się przez sygnał telewizyjny w trakcie nadawania Dziennika Telewizyjnego. Znam osobę, która ma nagraną krótką audycję radia "Solidarność" na video ponieważ nagrywała sobie właśnie  "Gorączkę sobotniej nocy".

 

"12 kwietnia 1982 roku w Warszawie Zofia i Zbigniew Romaszewscy wyemitowali pierwszą audycję podziemnego radia "Solidarność". Podobne inicjatywy, demaskujące dezinformację społeczeństwa, pojawiły się w innych miastach. Udało się uruchomić nadajniki w Krakowie, Wrocławiu, Gdańsku i Poznaniu. Były zaciekle tropione i zwalczane przez SB, podobnie jak podziemna działalność wydawnicza. W 1982 roku ukazało się poza zasięgiem cenzury co najmniej osiemset czasopism, trzysta broszur i książek. W większości nakład pism nie przekraczał kilkuset egzemplarzy, redakcji i  drukarzom udawało się wydać tylko kilka numerów. Były jednak gazety, których nakład liczono w tysiącach egzemplarzy, a zasięg wykraczał poza jedno miasto. Najbardziej znany był "Tygodnik Mazowsze". Gdańskie podziemie solidarnościowe wydawało kilkadziesiąt pism. Do najbardziej znanych należały "Tygodnik Wojenny", "Gdańsk", "CDN", "Rozwaga i Solidarność", "Solidarność" oraz "Biuletyn Informacyjny"." (sts, Wstęp, str. 20)

 

Audycje radiowe były nadawane, między innymi, w Gliwicach, Wrocławiu, Bielsku-Białej, Legnicy, Głogowie, Jeleniej Górze, Kędzierzynie, Legionowie, Węgorzewie, Kłodzku, Bydgoszczy, Świdnicy, Toruniu, Bielawie, Świdnicy, Poznaniu. W Toruniu nadajnik radiowy został przymocowany do balonu.

piątek, 11 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 15)

8c. Naszkowski

 

„W 1982 r. próbowano również zrealizować wariant prowokacji, inspirując lub przejmując kontrolę nad Międzyregionalną Komisją Oporu NSZZ „Solidarność”. Geneza MKO związana jest z osobą Andrzeja Konarskiego, jednego z dwóch głównych twórców  Ogólnopolskiego Komitetu Oporu, do 13 grudnia członka prezydium Komisji Krajowej „Solidarności”. Konarski, w przeciwieństwie do Szumiejki, nie podporządkował się TKK i podjął działalność rozłamową. MKO została utworzona 4 września 1982 r., a mieli w jej skład wejść działacze kilku regionów. MKO wypowiedziała się przeciw strajkom i demonstracjom, krytykowała też TKK za nieskuteczność proponowanych form walki. W połowie listopada MKO wydała numer 1 pisma „Bez dyktatu”, wypełnionego jej obszernymi oświadczeniami. Nadzwyczaj doskonała szata graficzna pisma (kolumny, łamanie, czytelny druk) mogła budzić podejrzenia, podobnie jak sama próba negowania przyjętych form walki.

 

W istocie SB chodziło o wykreowanie podziemnej struktury międzyregionalnej, która byłaby konkurencją dla TKK, osłabiała jej autorytet, przejmowała kontrolę nad lokalnymi ogniwami konspiracji, a także ułatwiała rozpracowanie samej TKK. W sprawie dotyczącej eksponowanego agenta SB, a w 1982 r. jej funkcjonariusza Eligiusza Naszkowskiego, znajduje się oświadczenie wysokiego szczebla oficera Biura Studiów z maja 1985 r., w którym pisze, że sprawa  dotycząca MKO miała kryptonim „Tęcza” i Naszkowski wiedział, że „jest to struktura stworzona przez B[iuro] S[studiów] SB w koordynacji z wojewódzkimi urzędami spraw wewnętrznych, że jest ona sterowana poprzez osobowe źródła informacji wywodzące się także z <czołówki> b. Solidarności, że w imieniu tej struktury drukowano i kolportowano <Bez dyktatu>”.” (sp, str. 92-93)

 

8d. Reakcje z za granicy

 

W "Balladzie o Janku Wiśniewskim", która opowiada o starciach robotników z władzą podczas wydarzeń 1970 r. na Wybrzeżu, są i takie słowa: "Świat się dowiedział. Nic nie powiedział. Janek Wiśniewski Padł." Po wprowadzeniu stanu wojennego było podobnie. Świat powiedział niewiele lub prawie nic. Niewiele też zrobił.

 

"(...) reakcje miały charakter, można powiedzieć, "unikowy", a odpowiedź francuskiego ministra spraw zagranicznych Claude'a Cheyssona na pytanie dziennikarza: "co zrobi rząd?" była wręcz defetystyczna, jeśli nie cyniczna: "Nic, rzecz jasna, nie zrobimy nic". "Będziemy śledzić na bieżąco" - dorzucił. (...) Niezwykle wstrzemięźliwy był kanclerz RFN Helmut Schmidt, który przebywał właśnie z oficjalną wizytą w NRD. Powiadomiony wcześnie rano o wydarzeniach w Polsce uznał, iż nie jest to wystarczający powód, aby przerwać owocne spotkanie z Erichem Honeckerem, pierwsze na tak wysokim szczeblu po ponad dziesięcioletniej przerwie. Stosunki niemiecko-niemieckie miały dla niego oczywisty priorytet. Wedle niektórych ocen, stanowisko zajęte przez kanclerza w znacznym stopniu utrudniło jednolitą reakcję Zachodu, niemniej od wczesnego ranka trwały intensywne konsultacje telefoniczne ministrów spraw zagranicznych "wielkiej czwórki" natowskiej i o godz. 16.00 Haig, Cheysson, Hans Dietrich Genscher oraz lord Carrington spotkali się w Brukseli u Sekretarza Generalnego NATO. Po spotkaniu nie ogłoszono oficjalnego komunikatu, a wypowiedź dla dziennikarzy była nader enigmatyczna: "naród polski powinien sam znaleźć sposób na przezwyciężenie aktualnych trudności i doprowadzić do kompromisu między istniejącymi tam siłami." (wpj, str. 117)

 

Obrońcy pokoju.

 

"Media nie były wprawdzie tak wstrzemięźliwe jak politycy, ale również w prasie zachodniej wyczuwało się ulgę, że sowieckie wojska nie pojawiły się na ulicach polskich miast, a w niektórych dziennikach amerykańskich ukazały się nawet artykuły pochwalające decyzję gen. Jaruzelskiego (zresztą w tajnym opracowaniu analitycy CIA wyrażali podobne opinie)." (wpj, str. 118)

 

Wygląda na to, że cały Zachód na wszystkich szczeblach władzy i opinii publicznej robił w majtki ze strachu przez ZSRR. Skąd Polacy wzięli tyle siły, żeby stawiać się okoniem. Teraz mówią, że ZSRR w tym czasie był już kolosem na glinianych nogach i wydmuszką. To dlaczego się go tak bali???’

 

"(...) W Szwecji, w oczekiwaniu na duży napływ uchodźców z Polski (prawdę mówiąc, nie wiem, jak to sobie wyobrażano - morzem na porwanych statkach?, na kajakach? i żaglówkach?), przeprowadzono specjalne ćwiczenia i postawiono w stan gotowości niektóre jednostki wojskowe. Po południu 15 grudnia podwyższoną gotowość ogłoszono w sztabie głównym NATO, a polskie służby zaobserwowały wzmożone przeloty natowskich samolotów rozpoznawczych nad południowym Bałtykiem." (wpj, str. 118-119)

 

Sankcje gospodarcze też były, zwłaszcza ze strony Stanów Zjednoczonych, ponieważ państwa europejskie starały się tonować ostre reakcje Ronalda Reagana. Najważniejszą sankcją było odebranie Polsce klauzuli najwyższego uprzywilejowania w handlu ze Stanami Zjednoczonymi po delegalizacji "Solidarności" w październiku 1982 r. Takie klauzule miały tylko trzy państwa demoludów: Polska od 1960 r., Rumunia od 1975 r. oraz Węgry od 1979 r. 

Na kierownika Biura zagranicznego NSZZ "Solidarność" wyznaczono Jerzego Milewskiego (okazało się, że był tajnym współpracownikiem bezpieki). Na siedzibę biura wyznaczono Brukselę, miasto, w którym mieściła się Międzynarodowa Konfederacja Związków Zawodowych oraz Światowa Organizacja Pracy.

 

"Władze tych organizacji bez żadnych oporów - a wręcz z entuzjazmem - odniosły się do akredytowania przedstawicielstwa znanego im świetnie związku. Biuro dostało lokal i środki na bieżącą działalność." (wpj, str. 243)

 

Dobre stosunki udało się nawiązać z Amnesty International, Międzynarodowym Czerwonym Krzyżem, Biurem Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców.

 

"Biuro reprezentowało też "Solidarność" w Międzynarodowej Organizacji Pracy, co było o tyle ważne, iż w MOP reprezentowane były zarówno związki zawodowe, jak i rządy. Mimo ostrych protestów rządu gen. Jaruzelskiego przedstawiciele "Solidarności" brali udział w pracach organizacji." (wpj, str. 244)

czwartek, 10 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 14)

8b. Działacze "Solidarności"- Internowano 10.132 osoby. Internowanie przebiegało na ogół spokojnie, ale zdarzały się też sceny godne obozów koncentracyjnych, gestapo i gułagów.

 

"Niekiedy dochodziło wówczas do rozległych aktów przemocy, na przykład 13 lutego, kiedy w ośrodku w Wierzchowie Pomorskim zostało ciężko pobitych kilkanaście, a lżej - kilkadziesiąt osób. Zdarzało się, iż przyczyną ostrego konfliktu były sprawy bytowe czy problem wizyt rodzinnych. Na takim właśnie tle w połowie sierpnia 1982 r. doszło do brutalnej pacyfikacji ośrodka w Kwidzyniu, gdzie nie tylko rozpędzono zgromadzonych na wolnym powietrzu, ale "uciszano" celę za celą. W rezultacie pobito blisko 80 internowanych (ponad połowę), w tym bardzo ciężko - z koniecznością hospitalizacji - kilkunastu. Bywało jednak i tak, że zbiorowe bicie wynikało po prostu z bestialstwa strażników i nadużywania przez nich alkoholu. W znanym z brutalności załogi więzieniu w Iławie 25 marca kilkudziesięciu strażników skatowało - bez żadnego powodu, a nawet pretekstu - mieszkańców jednej z cel, do pobitych nie wezwano lekarza więziennego, a także nie dopuszczono do nich lekarza internowanego." (wpj, str. 95)

 



W marcu 1982 r. rozpoczęła się akcja nakłaniania działaczy "Solidarności" do wyjazdu z kraju wraz z rodzinami. Biorąc przykład z Fidela Castro równocześnie proponowano to samo kryminalistom, aby zohydzić tą falę emigracji na Zachodzie. W ten sposób wyjechało za granicę około 8.000 rodzin solidarnościowych i 100 rodzin kryminalistów. W tym było 36 (na 107) członków Komisji Krajowej, 229 członków zarządów regionów i 527 członków komisji zakładowych. 

Prowadzono akcję podsuwania po podpisania deklaracji lojalności i pozyskiwania tajnych współpracowników. W Strzebielinku lojalki podpisało prawie 100 osób, czyli 20% internowanych. 

Przed sądami skazywani byli mniejsi i więksi działacze "Solidarności". Najwyższe wyroki dawał Sąd Marynarki Wojennej: Ewę Kubasiewicz z Wyższej Szkoły Morskiej skazano na 10 lat więzienia. Inni dostali po 9 lat. Wśród skazanych sądownie byli, na przykład: ksiądz, za to, że podczas kazania "publicznie lżył i wyszydzał ustrój społeczno-polityczny PRL i naczelne organy [państwa] oraz rozpowszechniał fałszywe wiadomości", ksiądz za wystawienie żłobka, który "zawierał informacje godzące w interes PRL", Patrycjusz Kosmowski ponieważ "nieprawdopodobnym jest, by oskarżony (...) w jednej chwili zdecydował, że należy zaniechać wszelkiej działalności związkowej".



13 grudnia do "Solidarności" należało 45 członków i zastępców członków KC PZPR, 17 członków Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej i 13 członków Centralnej Komisji Rewizyjnej. Z tych 75 osób 67 zadeklarowało wystąpienie ze związku, a pozostali zostali usunięci z PZPR. Przypominam sobie jednego z członków KC PZPR - aktora Teatru Wybrzeże Stanisława Michalskiego, który przed wprowadzeniem stanu wojennego odgrażał się, czego to on nie zrobi, kiedy dojdzie do konfrontacji. Nie przypominam sobie, żeby zrobił cokolwiek. 

Słynna stała się ucieczka Jana Narożniaka z łap SB. Dzięki pomocy lekarzy został wywieziony ze szpitala mimo obstawy.


"Wedle danych MSW (ach, cóż biedni historycy mogliby napisać, gdyby SB nie liczyła wszystkiego tak skrupulatnie!) na Zachodzie miało przebywać blisko 500 działaczy i członków związku, w tym kilkunastu na paszportach służbowych, wydanych na wniosek związku. (...) Pierwsze spotkanie najbardziej aktywnych osób z kilku krajów europejskich odbyło się w Zurychu już w dniach 18-20 grudnia 1981 r., a wkrótce potem formalnie zawiązały się między innymi Komitet Koordynacyjny "Solidarności" w Paryżu, Komitet Akcji "Solidarności" w Brukseli, Komitet Solidarności z "Solidarnością" w Rzymie, Biuro "Solidarności" w Sztokholmie. Na zjeździe, który odbył się w połowie lipca 1982 r. w Oslo, zjawili się przedstawiciele kilkunastu takich komitetów, także z Kanady i Stanów Zjednoczonych. (...) 

(...) Na kierownika Biura Zagranicznego NSZZ "Solidarność" wyznaczono Jerzego Milewskiego, fizyka z Gdańska, członka MKS w sierpniu 1980 r., który w chwili wprowadzania stanu wojennego był na konferencji naukowej w Stanach Zjednoczonych. Siedzibą Biura została Bruksela (...)" (wpj, str. 243)

 

Milewski współpracował z SB, dzięki czemu kontrolowała ona drogi i ścieżki dostaw sprzętu i innych darów z Zachodu do nielegalnej Solidarności.

V. IPN (cd)

10. Czy było warto?   Czy było warto bawić się w Solidarność? Pytanie jest niewłaściwie postawione. Prawdziwy wybraniec nie ma wyboru (t...