środa, 16 kwietnia 2025

Suplement - Stan wojenny (cz. 20)

10. Zwyczajni ludzie (cd.) 


To zdjęcie doskonale oddaje atmosferę lat stanu wojennego. 

Na zwyczajnych ludzi padł strach nie tylko z powodu wyłączenia telefonów na kilka dni, a potem głosu, który pojawiał się po podniesieniu słuchawki: "rozmowa kontrolowana", a także kontroli korespondencji. 

Andrzej Paczkowski wymienia następujące utrudnienia wynikające z wprowadzenia stanu wojennego:

 

(...) zakaz strajków, zakaz zgromadzeń, zawieszenie działalności wszystkich związków zawodowych oraz ponad stu organizacji społecznych (w tym stowarzyszeń twórczych i Niezależnego Zrzeszenia Studentów), zawieszenie ukazywania się ogromnej części prasy, nadawanie tylko po jednym programie radia i telewizji, zakaz opuszczania bez zgody władz województwa, w którym miało się miejsce stałego pobytu, ograniczenie wysokości wypłat z kont osobistych, nakaz złożenia do depozytu broni (w zasadzie chodziło o broń myśliwską) i urządzeń nadawczych oraz nadawczo-odbiorczych (czyli amatorskich krótkofalówek), kontrolę korespondencji i rozmów telefonicznych, wstrzymanie ruchu granicznego, zakaz sprzedaży benzyny i innych środków pędnych osobom fizycznym, zawieszenie wolnych sobót. Na zarządzenie KOK militaryzacja objęła między innymi 90% zatrudnionych w Ministerstwie Komunikacji (635 tysięcy osób), 75% w Ministerstwie Łączności, 90% w Ministerstwie Górnictwa i Energetyki (790 tys. osób), 93% w Urzędzie Gospodarki Morskiej. Łącznie militaryzacji podlegało ponad 2 miliony osób, czyli około 15% zatrudnionych (nie licząc funkcjonariuszy i pracowników MSW)." (wpj, str. 57)

 

Zwyczajni ludzie, wcale nie zamieszani w działalność związkową, a także kibice, brali udział w manifestacjach pierwszomajowych, trzeciomajowych, grudniowych i innych.

 

"W końcu tłum staje oko w oko z ZOMO. Ci nie wytrzymują nerwowo i zaczynają strzelać petardami prosto w tłum." (sts, Lucyna Perepeczko, str. 129)

 

Strzelanie w prosto tłum z petard w sytuacji, gdy stoi się z nim oko w oko jest bez sensu. To jest zbyt blisko - gaz wyrządziłby szkody także zomowcom. Oni strzelali petardami łukiem ponad głowami pierwszego rzędu pochodu. Petardy spadały na głowy sto - dwieście metrów za czołem pochodu dzięki czemu robiła się w nim wyrwa i czoło pochodu wycofywało się do tyłu, a wtedy zomowcy posuwali się w zwartym szyku do przodu. Łuski petard były z grubej tektury lub z blachy. Dostać taką metalową w głowę to ryzyko śmierci.

 

"Poważnym utrudnieniem w rozpoczęciu i prowadzeniu strajku - tam, gdzie wybuchały - była postawa dyrekcji i kadry. Tylko w nielicznych wypadkach nie utrudniano "od wewnątrz" zakładu akcji protestacyjnej, nie stawiano przeszkód w posługiwaniu się radiowęzłami czy łącznością wewnętrzną. Takim wyjątkiem były na przykład zakłady w Świdniku, których dyrektor, Jan Czogała, przypłacił przychylność wobec strajkujących dyscyplinarnym zwolnieniem ze stanowiska (został nawet internowany)." (wpj, str. 70)

 

"Od rana 14 grudnia do zakładów pracy napływały załogi. Nie wszyscy jednak przychodzili po to, aby strajkować. Arkadiusz Dybowski, górnik z kopalni "Andaluzja", wspomina, że gdy zjawił się przed bramą, członkowie Komisji Zakładowej byli już na miejscu, ale zachowywali się biernie, sam więc zaczął wołać do tłumu spieszących do pracy kolegów: "Dokąd wy idziecie? Zastanówcie się, ludzie, co tracicie. Brońcie tego związku! (...) Nerwowy taki jestem, wybuchowy [więc] mówię: barany, barachło". Przed bramą stały dwie milicyjne "nyski", ale choć nikt nie interweniował, wszyscy z najliczniejszej, pierwszej zmiany "głowy w dół, jakby byli głuchoniemi. I szli do roboty. Jeden kierunek mieli". Strajk udało się zorganizować dopiero późno wieczorem z górników nocnej zmiany, brygad remontowych i przygotowawczych, praktycznie bez udziału członków Komisji Zakładowej." (wpj, str. 71)

 

"Bazylika Mariacka w Gdańsku, do której w czasie Mszy za Ojczyznę schroniła się część rozpędzanych już wcześniej demonstrantów, znalazła się w faktycznym stanie oblężenia, od rakiet wystrzeliwanych przez milicję zajął się ogniem chór i organy kościoła, uszkodzona została kopia obrazu Hansa Memlinga, 13 osób odniosło rany postrzałowe." (wpj, str. 179)

 

Ten epizod z 3 Maja 1982 r. został doskonale opisany w reżimowej prasie. Sprytny dziennikarz zaczynał od "Nie jest prawdą, że..." i opisywał prawdziwy przebieg wydarzeń. To majstersztyk, który przeszedł przez cenzurę stanu wojennego. Inny dziennikarz napisał artykuł o muzyce, w którym pierwsze litery akapitów układały się w hasło "Wrona skona". Cenzura nic nie zauważyła, ale potem sprawa stała się głośna i dziennikarz stracił pracę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

IV. Komuna i po komunie (cd)

3. Kłamstwa i złodziejstwo po 1989 r. (cd)   g) Prawicowa opozycja   Monika Jaruzelska, córka krwawego generała, zdobyła dużą popularn...