10. Zwyczajni ludzie (cd.)
Na zwyczajnych ludzi padł strach nie tylko z powodu wyłączenia telefonów na kilka dni, a potem głosu, który pojawiał się po podniesieniu słuchawki: "rozmowa kontrolowana", a także kontroli korespondencji.
Andrzej Paczkowski wymienia
następujące utrudnienia wynikające z wprowadzenia stanu wojennego:
(...) zakaz strajków, zakaz zgromadzeń, zawieszenie
działalności wszystkich związków zawodowych oraz ponad stu organizacji
społecznych (w tym stowarzyszeń twórczych i Niezależnego Zrzeszenia Studentów),
zawieszenie ukazywania się ogromnej części prasy, nadawanie tylko po jednym
programie radia i telewizji, zakaz opuszczania bez zgody władz województwa, w
którym miało się miejsce stałego pobytu, ograniczenie wysokości wypłat z kont
osobistych, nakaz złożenia do depozytu broni (w zasadzie chodziło o broń myśliwską)
i urządzeń nadawczych oraz nadawczo-odbiorczych (czyli amatorskich
krótkofalówek), kontrolę korespondencji i rozmów telefonicznych, wstrzymanie
ruchu granicznego, zakaz sprzedaży benzyny i innych środków pędnych osobom
fizycznym, zawieszenie wolnych sobót. Na zarządzenie KOK militaryzacja objęła
między innymi 90% zatrudnionych w Ministerstwie Komunikacji (635 tysięcy osób),
75% w Ministerstwie Łączności, 90% w Ministerstwie Górnictwa i Energetyki (790
tys. osób), 93% w Urzędzie Gospodarki Morskiej. Łącznie militaryzacji podlegało
ponad 2 miliony osób, czyli około 15% zatrudnionych (nie licząc funkcjonariuszy
i pracowników MSW)." (wpj, str. 57)
Zwyczajni ludzie, wcale nie zamieszani
w działalność związkową, a także kibice, brali udział w manifestacjach
pierwszomajowych, trzeciomajowych, grudniowych i innych.
"W końcu tłum staje oko w oko z ZOMO. Ci nie
wytrzymują nerwowo i zaczynają strzelać petardami prosto w tłum." (sts, Lucyna
Perepeczko, str. 129)
Strzelanie w prosto tłum z petard
w sytuacji, gdy stoi się z nim oko w oko jest bez sensu. To jest zbyt blisko -
gaz wyrządziłby szkody także zomowcom. Oni strzelali petardami łukiem ponad
głowami pierwszego rzędu pochodu. Petardy spadały na głowy sto - dwieście
metrów za czołem pochodu dzięki czemu robiła się w nim wyrwa i czoło pochodu
wycofywało się do tyłu, a wtedy zomowcy posuwali się w zwartym szyku do przodu.
Łuski petard były z grubej tektury lub z blachy. Dostać taką metalową w głowę
to ryzyko śmierci.
"Poważnym utrudnieniem w rozpoczęciu i prowadzeniu
strajku - tam, gdzie wybuchały - była postawa dyrekcji i kadry. Tylko w
nielicznych wypadkach nie utrudniano "od wewnątrz" zakładu akcji
protestacyjnej, nie stawiano przeszkód w posługiwaniu się radiowęzłami czy
łącznością wewnętrzną. Takim wyjątkiem były na przykład zakłady w Świdniku,
których dyrektor, Jan Czogała, przypłacił przychylność wobec strajkujących
dyscyplinarnym zwolnieniem ze stanowiska (został nawet internowany)." (wpj,
str. 70)
"Od rana 14 grudnia do zakładów pracy napływały
załogi. Nie wszyscy jednak przychodzili po to, aby strajkować. Arkadiusz
Dybowski, górnik z kopalni "Andaluzja", wspomina, że gdy zjawił się
przed bramą, członkowie Komisji Zakładowej byli już na miejscu, ale zachowywali
się biernie, sam więc zaczął wołać do tłumu spieszących do pracy kolegów:
"Dokąd wy idziecie? Zastanówcie się, ludzie, co tracicie. Brońcie tego
związku! (...) Nerwowy taki jestem, wybuchowy [więc] mówię: barany, barachło".
Przed bramą stały dwie milicyjne "nyski", ale choć nikt nie
interweniował, wszyscy z najliczniejszej, pierwszej zmiany "głowy w dół,
jakby byli głuchoniemi. I szli do roboty. Jeden kierunek mieli". Strajk
udało się zorganizować dopiero późno wieczorem z górników nocnej zmiany, brygad
remontowych i przygotowawczych, praktycznie bez udziału członków Komisji
Zakładowej." (wpj, str. 71)
"Bazylika Mariacka w Gdańsku, do której w czasie Mszy
za Ojczyznę schroniła się część rozpędzanych już wcześniej demonstrantów,
znalazła się w faktycznym stanie oblężenia, od rakiet wystrzeliwanych przez
milicję zajął się ogniem chór i organy kościoła, uszkodzona została kopia
obrazu Hansa Memlinga, 13 osób odniosło rany postrzałowe." (wpj, str. 179)
Ten epizod z 3 Maja 1982 r. został
doskonale opisany w reżimowej prasie. Sprytny dziennikarz zaczynał od "Nie
jest prawdą, że..." i opisywał prawdziwy przebieg wydarzeń. To
majstersztyk, który przeszedł przez cenzurę stanu wojennego. Inny dziennikarz
napisał artykuł o muzyce, w którym pierwsze litery akapitów układały się w
hasło "Wrona skona". Cenzura nic nie zauważyła, ale potem sprawa
stała się głośna i dziennikarz stracił pracę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz