3. Akcja Klon
"Ponadto do 14 grudnia realizowano, rozpoczętą wiele
dni wcześniej, operację "Klon", w ramach której prowadzono rozmowy
profilaktyczne z osobami podejrzewanymi o to, że mogą podjąć wrogą działalność
po wprowadzeniu stanu wojennego. Spośród 394 osób nakłanianych do złożenia
deklaracji lojalności tylko 45 odmówiło. Do 24 grudnia w trakcie 6307 kolejnych
rozmów prowadzonych już w realiach stanu wojennego do posłuszeństwa
"przekonano" 5625 osób. Internowano kolejnych 409 osób, które
odmówiły podpisania lojalki. Według raportów generała Czesława Kiszczaka, do
końca lutego 1982 roku w obozach dla internowanych znalazło się łącznie 6647
osób." (sts, Wstęp, str. 12-13)
Wystarczyło przymknąć 7.000 osób,
aby dziesięciomilionowy ruch społeczny zamarł. Moim zdaniem, podane wyżej dane
nie są pełne, ponieważ opierają się na dokumentach zgromadzonych w IPN-ie.
Znaczna część dokumentów zaginęła, a poza tym esbecy nie wszystko opisywali w
swoich meldunkach, zwłaszcza nie chwalili się swoimi niepowodzeniami, na
przykład, że ktoś odmówił podpisania lojalki. Tak samo między bajki można
włożyć informację podaną ostatnio przez szefa IPN-u Kurtykę, że 40%
inteligencji polskiej współpracowała z SB. Przyjęto w tej instytucji zbyt
szeroką definicję pojęcia "tajny współpracownik" i zbyt wąską
definicją pojęcia "inteligencja".
3a. Zatrzymania w nocy z
12 na 13 grudnia
"Wiele zatrzymań miało dramatyczny przebieg:
rozbijanie drzwi łomami, kajdanki, płacz dzieci, wyprowadzanie na siarczysty
mróz ludzi w piżamach. Zdarzało się, że internowani zostali oboje rodzice, a
dzieci miały być przewiezione do milicyjnej izby dziecka. Tylko bardzo
nielicznym udało się uciec. (...) w ciągu tej jednej nocy internowano 2874
osoby. Ponieważ na listach znajdowało się 4318 osób, oznaczało to, iż
"wykonanie planu" wynosiło około 67%. (...)
(...) W czasie zatrzymań nie przeprowadzano rewizji,
wszystko odbywało się w pośpiechu, który wynikał nie tylko z "napiętego
planu", ale był także elementem oddziaływania psychicznego. (...)
Nie w pełni udały się łowy na mołodczikow z sali BHP. Wiele
osób, które nie planowały noclegu w hotelu, udało się na dworzec i wyjechało
nocnymi pociągami lub wyruszyło w drogę do domów samochodami. Niektórzy
delegaci jakimś przypadkiem nie wpadli w ręce SB i kryli się, gdzie kto mógł.
Po godz. 1.00, gdy większość dotarła już do swoich pokoi, hotele zostały
otoczone przez ZOMO. Kordon stał nawet na zaśnieżonej plaży przed sopockim
"Grand Hotelem". Sak został zamknięty - funkcjonariusze SB wspomagani
przez milicjantów wygarniali pokój po pokoju, mając do dyspozycji spisy, które
zrobili na podstawie książek meldunkowych. Na miejscu byli też esbecy, którzy
przyjechali tu za swoimi "klientami", jak Jan Lesiak, od lat
zajmujący się rozpracowywaniem Kuronia, czy - z innym zadaniem - Władysław
Kuca, prowadzący najcenniejszego bodaj agenta w KK, czyli Naszkowskiego (ps.
"Grażyna").
Zatrzymanych wywożono policyjnymi, aresztanckimi
"nyskami" do koszar ZOMO przy ulicy Kartuskiej. Jacek Kuroń, znany z
tego, że nie lubił cierpiętniczych wspominków, pisząc po latach, nie ukrywał
ówczesnych emocji: "przywieźli mnie do jakiegoś wolno stojącego budynku na
przedmieściu. Kazali wyjść i schodami w dół sprowadzili do piwnicy, (...)
była wysypana piaskiem, a ściana, ku której szedłem, postrzelana kulami (...).
Pod dwoma innymi ścianami stali milicjanci w wojskowych mundurach, z
pistoletami maszynowymi przewieszonymi przez ramię (...). Aha, to już. Już?
Jaka szkoda". Skończyło się jednak na tym, że zdjął kożuch, położył się na
podłodze, mając pod głową "torbę pełną papierów", i zasnął. W ciągu
nocy zatrzymano w Gdańsku około 30 członków Komisji Krajowej i kilku
doradców." (wpj, str. 45-48)
Dwie uwagi: po pierwsze Andrzejowi
Paczkowskiemu chodziło chyba o "nyski" milicyjne, a nie policyjne,
bowiem policji w tamtych czasach nie było, po drugie ów Jan Lesiak opiekujący
się Jackiem Kuroniem to nie kto inny jak właściciel słynnej "szafy
Lesiaka", z której w wyciekały co i rusz tajne informacje na temat różnych
niewygodnych politycznie osób.
"We Wrocławiu zomowcy "rozwalili łomami
drukarnię, a potem (...) rąbali już wszystko: szafy, biurka, telefony, radia,
magnetofony". "W bitewnym zapale - pisze Frasyniuk - przeszli na
trzecie piętro, gdzie porąbali także sprzęt związków branżowych"
(prorządowych)." (wpj, str. 49)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz